wtorek, 7 sierpnia 2012

Pięćdziesiąt twarzy Greya



Zazwyczaj stronię od bestsellerów, bo co ja będę to samo co wszyscy czytać. Tym razem nie udało mi się uniknąć ślepego podążania za tłumem, bo bestseller sam mi pod nos został podłożony. Szanowna szwagierka szukała go we wszystkich księgarniach i supermarketach w Belfaście, a że jak słowo bestseller samo wskazuje- został on wszędzie wykupiony, zdesperowana poprosiła o pożyczenie mojego Kindelka, na który to zakupiła ebuki całej trylogii. Trzy dni później miałam moja maszynkę do czytania książek z powrotem plus trzy ebuki, o których słyszałam wszędzie i często (no normalnie każda rozmowa się ostatnio do nich sprowadzała). Wiedziona chęcią dowiedzenia się czym się tak wszyscy podniecają (dosłownie i w przenośni), zabrałam się za czytanie. Już w połowie pierwszej książki wysnułam następujące wnioski: 
1. W czasie czytania 50tG trzeba mieć pod ręką chętnego mężczyznę/kobietę, ewentualnie wibrator, albo sprawna rękę.
2.  Pornografia czy to w formie obrazkowej, czy też pisanej zawsze będzie się dobrze sprzedawać.
3. Mój gust czytelniczy nie pokrywa się z gustem czytelniczym mas. Najlepiej powrócić do czytania nie-bestsellerów. 

Nie chcę pisać typowej, księgarnianej recenzji z niedopowiedzeniem na końcu (zachęcającym do zakupu książki ofkors), więc dla niezainteresowanych czytaniem tej książki (albo czytaniem w ogóle), a chcących brać udział w ożywionych dyskusjach na jej temat, stworzę w ciągu kilku najbliższych dni mini ściągę (tak, tak- jestem popularyzatorką lenistwa). Tymczasem wracam do pocenia się nad książką numer trzy (oj strasznie opornie mi ta trzecia idzie).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz